Szanowni Państwo, z Bożą pomocą zakończyliśmy III edycję Maratonu Benedyktyńskiego. Pragnę serdecznie podziękować za okazaną pomoc
i zaangażowanie. W biegu wystartowało 132 zawodników. W mailu przesyłam artykuł, który prosiłbym o umieszczenie na Waszych stronach. Jest to impreza ogólnopolska, dlatego warto zaznaczyć to w Waszych mediach. Najbliższy bieg - Półmaraton Benedyktyński w ramach V Jarmarku Benedyktyńskiego (12-13 września). Szczegółu podeślę z nadzieją, że wasze media pokażą się w Jarosławiu w Jarosławskim Opactwie Pobenedyktyńskim - fot. Szymon Faber i Anna Maksymowicz
Chociaż żyjemy w społeczeństwie, w którym wielu uważa, że biegać można ewentualnie po boisku do piłki nożnej lub z aparatem na szyi, coraz więcej na naszych drogach, czy chodnikach lub w parkach dostrzec można osób biegających. Na ich widok nawet w oczach tych, którzy bieganie uważają za rodzaj tortury, pojawia się błysk podziwu. Podziwu, bo przecież bieganie wymaga. Wymaga wiele konsekwencji, samozaparcia, a czasem nawet upartości przysłowiowego osła. Oczywiście nie mowa tu o takim bieganiu, kiedy mięśnie nie dają już rady, czuć wszystkie kości, a płuca dawno wypluły całą swoją zawartość. Mowa tu o zdrowym bieganiu.
A biegano pewnie od zawsze. Po raz pierwszy o biegu maratońskim wspomniał grecki historyk Herodot. Ten pierwszy znany nam dziennikarz opisuje historię, według której posłaniec Filipides pobiegł do Aten, by obwieścić zwycięstwo w bitwie pod Maratonem i poinformować Ateńczyków, że płynie ku nim flota perska. Wydarzenia opisane przez Herodota dowodzą, że biegano już w roku 490 przed Chrystusem, a więc dyscyplina ta ma już przynajmniej 2505 lat tradycji. Dlaczego tyle o bieganiu? Zapewne dlatego, że sam biegam, dlatego że z Jarosławskiego Opactwa wyszła inicjatywa zorganizowania różnych biegów, ale głównie dlatego że odbył się III Maraton Benedyktyński. W sobotę 27 czerwca – swoje marzenie o maratonie spełniły 132 osoby. Niektóre po raz kolejny. Ze swoimi słabościami biegacze zmierzyli się na trasie z Przemyśla do Jarosławia. Trasie wymagającej i pięknej zarazem.
III Maraton Benedyktyński wpisuje się w czteroletnią tradycję Biegów Benedyktyńskich w Jarosławiu. W 2011 roku ks. Marek Pieńkowski z grupą świeckich zapaleńców i miłośników biegania, zapoczątkował cykl imprez biegowych. Początkowo był to półmaraton w ramach Jarmarku Benedyktyńskiego, a z czasem pojawił się MiniMaraton, bieg wielkanocny Emaus i w końcu pełny Maraton łączący Przemyśl z Jarosławiem. Trudno tu opisywać atmosferę biegu, który choć wymagający przez teren i upał, pokazuje wielką ludzką życzliwość i współpracę. Zdecydowana większość uczestników trzeciej edycji przyjechała ponownie, gdyż jak sami mówią: są zachwyceni gościnnością mieszkańców Jarosławia i Przemyśla. Nic dziwnego, sam do dziś wspominam z drugiego maratonu jak na 30 kilometrze byłem solidnie wspomagany masażami i posiłkiem energetyzującym. Taki jest właśnie maraton. Tacy są ludzie. To dziesiątki osób, które zaangażowane są w przygotowanie materiałów promujących, prowadzenie strony internetowej, przygotowanie punktów żywieniowych i ich obsługę, prowadzenie biura zawodów, dokumentacji biegu, dopilnowanie posiłków dla biegaczy, medyczne zabezpieczenie zawodników i zabezpieczenie trasy Biegu (tu ukłon dla OSP i PSP, Wojska, Policji, Straży Miejskiej, ZHP, ZHR, Strzelca, Straży Granicznej). Kilkudziesięciu wolontariuszy, którzy zupełnie bezinteresownie, z radością uczestniczyli w przygotowaniach. Jeżeli nie dla biegaczy to dla tych młodych i starszych warto organizować biegi.
Czy któryś z uczestników sobotniego Maratonu Benedyktyńskiego, miałby okazję przebyć jego trasę poza maratonem? Niekoniecznie. Najczęściej trasę Przemyśl – Jarosław przemierzamy jakimś pojazdem silnikowym. A przecież nie da się ukryć, że Pogórze Przemyskie, przez które wiodła trasa maratonu, jest miejscem przepięknym. Z okna samochodu raczej trudno je dostrzec.
Z bieganiem jest jak z każdą pasją. Zaczyna się niewinnie, czasem od chęci poprawienia kondycji, schudnięcia czy „dla zdrowia”. A kończy się…. a w zasadzie nie kończy się wcale. Co najlepsze, biegać może każdy, nie potrzeba do tego super zaawansowanego sprzętu, miesięcy przygotowań, specjalnej diety czy aklimatyzacji. Wystarczy wyjść na zewnątrz i… pobiec. Bieganie jest chyba – zaraz po chodzeniu – najbardziej naturalną formą ruchu. I wydawać by się mogło, że takie bieganie – czy też generalnie uprawianie sportu – dalekie jest od teologii, religii czy jakkolwiek inaczej pojętej sfery duchowości. Jednak nasuwają się tu słowa św. Jana Pawła II – wypowiedziane do polskiej młodzieży na Westerplatte w 1987 roku – „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Wyjęte z kontekstu? Absurdalne zestawienie? Niekoniecznie… Bo przecież wymagać musimy od siebie we wszystkich dziedzinach życia, nie tylko w tych „pobożnych”, „koniecznych”, „obowiązkowych”. Wymagać musimy od siebie we wszystkim co robimy, bo przecież chrześcijanie to ludzie ambitni, to ludzie wytrwali.
Bieganie to też świetna okazja do… modlitwy. Tak, dokładnie. Bieganie – przynajmniej jeśli już mamy choćby przyzwoitą kondycję – to możliwość wyciszenia się, wyrzucenia z głowy niepotrzebnych myśli, uporządkowania mętliku kotłującego się pod czaszką, przemyślenia pewnych spraw i spotkania z Panem Bogiem. Choćby po to, żeby podziękować Mu za świat, który dla nas stworzył albo za to, że znów udało się przebiec o metr więcej. Za to, że mamy dwie ręce i dwie nogi, i dom, do którego możemy wrócić.
A co zrobić, kiedy nie mamy już ochoty na nic, a inni drażnią nas tak, że najchętniej rzucalibyśmy w nich wszystkim, co mamy pod ręką? Najlepiej pobiegać
i złość przełożyć na ruch. A można też wtedy pomodlić się za tych, którzy nas zdenerwowali. Z całą pewnością pomoże, również nam.
Zaraz, zaraz…. Jan Paweł II, Herodot… ale przecież i św. Paweł, który w 2 liście do Tymoteusza pisze: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem.” A więc jednak – życie i wiara mają coś wspólnego z bieganiem. I nie chodzi tu tylko o wytrwałość. To też odwaga. To dawanie z siebie. To szkoła życia. To zmiana życia. I mam nadzieję że Biegi Benedyktyńskie w biegaczach i tych którzy stali na poboczu, podawali kubek wody i kibicowali, choć troszkę zmienią na lepsze. Dziękując, tego wszystkim życzę.
Ks. Michał Kozak