Jeden z bardzo znanych współczesnych poetów lat temu parę powiedział , że „nasza cywilizacja zdycha jak parszywy pies”. To były mocne słowa, bardzo mocne. Cóż jednak innego można rzec w sytuacji, gdy intryg w naszych małych ojczyznach (a cóż dopiero powiedzieć o Polsce całej ? – przyp. HG) coraz więcej. Coraz więcej też wrogości, a coraz mniej przyzwoitości. Przyczyn takich zachowań jest wiele. Próbują je – na swój sposób – zdefiniować socjologowie i psycholodzy.
Nikt z nas nie ma patentu na mądrość. To oczywista prawda. To truizm. Ale każdy z nas z własnej i nieprzymuszonej woli może wpływać na to, aby złe humory, negatywne nastroje i pesymizm delegować na peryferie, a w to miejsce… A w to miejsce wpisywać serdeczność. Nie jest to takie proste. Trzeba przecież mieć sporo odwagi w sobie samym i… swoim własnym przykładem torować ścieżkę w stronę dobra.
Bob Dylan pośród ballad, które włączył do swojego repertuaru umieścił także pieśń, której leitmotivem była ta oto filozoficzna i poetycka konstatacja:
„(…) Ile też razy podniesiesz swój wzrok
Nim nieba dostrzeżesz blask?
Ile ci uszu potrzeba byś mógł
Usłyszeć płacz ludzi i wrzask?
No i jak wielu ludzi śmierć spotka nim ty
Uznasz, że czas już na życia brzask?
Odpowiedź w nas, unosi z wiatrem czas,
Odpowiedź unosi z wiatrem czas”.
„Blowin’ in the Wind” wciąż pobrzmiewa w moich uszach. Moi młodzi sąsiedzi z bloku często pytają mnie o Dylana. Odpowiadam im: „musicie go słuchać”. W jego muzyce i pieśniach odnajdował także prawdę o człowieku Jan Paweł II.
Czy na pytanie: „kiedy rodzaj ludzki ulegnie pozytywnej transformacji odpowiedź przyniesie wiatr ? Tego nie wiem. Z pełnym przekonaniem mogę jednak stwierdzić, że w czasach zdominowanych przez źle pojęty komercjalizm i związaną z nim deprecjację etycznych wartości, są ludzie, którzy nie dali się ponieść szaleństwu nienawiści.
Pan Franciszek Stachowicz z Cieszacina przez 47 lat pracował jako listonosz. Początkowo doręczał listy i pieniądze mieszkańcom kilku wsi, potem miejscem jego pocztowej służby był Jarosław. Czterdzieści siedem lat. Przez kilka dni w tygodniu. W dni słotne i pogodne. Zawsze z jednakowym przekonaniem o tym, że ktoś czeka na wiadomość od bliskich, na świąteczne życzenia, na rentę czy emeryturę. Pan Franciszek rozpoczynał pracę z uśmiechem i z uśmiechem kończył. I w tej postawie funkcjonował przez pół wieku niemal. I funkcjonuje nadal. Kiedy spotykamy się ot tak, przypadkowo, nigdy nie narzeka na los, na wiek słuszny, na cokolwiek. Imponuje mi. Bardzo mi imponuje tym swoim optymistycznym podejściem do ludzi. Myślę, że pan Franciszek doskonale wie, że ludzie, którzy ustawicznie narzekają, złorzeczą i tworzą intrygi, mają źle ustawioną skalę wartości. Skazują się przeto na alienację, a w swojej strukturze psychicznej pomnażają rzeczywiste i urojone kompleksy.
Franciszek Stachowicz, gdyby tak móc policzyć kilometry, które podczas swojej aktywności zawodowej przemierzył, zapewne parokrotnie pokonał równik. Pokonał z wiarą, że jest potrzebny komuś… Teraz hoduje gołębie pocztowe i pszczoły. W ten sposób ogniskuje się jego temperament. A skoro tak, to spróbujmy uwierzyć w to, że w każdym wieku można pielęgnować dobro i pasje. I wiarę w ludzi. To nie prawda, że w starszym wieku kolejne bilanse życia są bardziej ujemne. Pan Franciszek jest tej konstatacji przeciwieństwem. Chyba warto zaadaptować od niego ten wspaniały styl życia i bycia.
HENRYK GRYMUZA